Dzięki jeszcze raz za pozytywne slowa
Czekałam kiedy będą pytania o uszka
To nie jest tylko kwestia fot, a wybór mniejszego zła - bo na żywo wygląda to zupełnie dobrze, nawet jak dla mnie.
Już tłumaczę:
Ucho trochę musiałam przyplaszczyć bardziej. Jak robiłam je bardziej wystające do przodu i w bok, tak jak powinno to wyglądać, kawałek gliny łączący je z glinianą płytą (nienaturalny- a potrzebny, aby ucho nie ukruszyło się, bo samo przyczepienie do głowy było zbyt delikatne) dawał bardzo wielkie i nienaturalne cienie. W końcu najlepszym rozwiązaniem okazało się większe splaszczenie ucha- wtedy ten łączący kawałek gliny udało się zrobić mniejszy, węższy, delikatniejszy- a powstający cień stał się mniejszy i normalniejszy.
Bardzo widoczny w tym rejonie gawałek dodatkowej gliny, także nie przeszkadza teraz (wczesniej całe ucho zle wygladało, za ciężko, a dla odmiany np. na nogach takie trzymające kawałki gliny łatwiej da się znieść, mniej je widać, po za tym dało się je bardziej podkroić, wymodelować). Ciężko mi to wyjaśnić prościej. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to , że na żywo, o dziwo, wygląda to naturalnie. I bardziej się to zauważa na fotach niż przy oglądaniu płaskorzeźby w normalnym świetle.
Jak byłam młodsza, próbowałam lepić koniki z gliny, czy modeliny i zawsze odpadały im uszy. To mnie zniechęciło do rzeźbienia czegokolwiek na niemalże kilkanaście lat. Gdyby teraz odpadły konisku uszy - cała płaskorzeźba byłaby do kitu. Z wielkim cieniem ciężkich uszu niestety też paskudnie to wyglądało.
Dodam, ze uszy robiłam przez to trzykrotnie (pierwsze uszka były o niebo piękniejsze, ale cień był nie do zniesienia), raz spać nie mogłam przez nie.
Ale jak zobaczyłam konia z takimi uszami na kolejnych zajęciach na żywo - to się uspokoiłam zupełnie. Rozmawiałam o tym z profesorem i on też uznał, że to najlepsze rozwiązanie.
W głowie planuję sobie koniska na następną płaskorzeźbę. I już mi kilka pomysłów wypadło, przez prawdopodobnie jeszcze większy kłopot z wzmocnieniem uszu. Ciekawe, że najpierw byłam niezbyt przekonana do płaskorzeźb, a po ukonczeniu tego konia, aż mi się chce lepić kolejnego plaskaczaa.
A jeszcze Wam dodam ciekawe info jak wyglądała moja nauka rzeźbienia w praktyce. Profesor na pierwszych zajęciach pokazał mi jak przygotować glinianą płytę, oraz wytłumaczył, że mam na niej robić płaskorzeźbę, zaczynając od delikatnego naszkicowania ogólnej sylwetki. Zaczęłam. Przez następnych kilka (naście?) zajęć prof podchodził do mnie raz, dwa razy na całe zajęcia, patrzył i mówił "bene", "super", czy coś w tym stylu i ...to wszystko.
Z niektórymi profesor siedzi cały czas i tłumaczy im jak mają coś zrobić. Patrzą na zdjęcia, obrazki według których rzeźbią i dumają, czy dana cześć jest wysunięta do przodu, czy do tyłu i nie widzą trójwymiaru, nawet przy bardzo prostych formach ( np rzeźba kilku książek ułożonych na sobie nierówno, sprawia niektórym poważne problemy). Ale i dla równowagi mamy np. pewnego zdolnego pana, który z gliny ulepił bardzo proporcjonalnego, sympatycznego psiaka.
Jednak na konia to już wszyscy gały wyśrubiają jak to wygląda w 3D
Czasem trochę się tam dziwnie czuję. Ale co tam, robię swoje. A uwielbiam hałas pracowni - tam słychać życie dłut, młotków i pił, a nawet narzędzi elektrycznych (pilowanie szlifowanie drewna), widać pot na czole tworzących- niejednokrotnie to ciężka fizycznie praca. I mnie nie raz ręce bolały.
Rozmawiałam tez z profesorem o pękających nogach Leonardo. Mówił, że to normalne gdy lepi się na szkielecie z metalu, bo glina z czasem się kurczy gdy schnie, a metal nie zmienia się. Glina pęka, potem się to skleja specjalnym klejem
A do miszcza mi bardzo daleko... Ehh